Jestem w Chinach – WordPress nie dziala

Posted in Uncategorized on December 18, 2009 by mipiotr

Jak w tytule.

Polecam moj blog z Chin – iersensy.mblog.pl

150 minut tuż pod Niebiem, czyli Zappa Plays Zappa w Stodole

Posted in zappa plays zappa with tags on June 7, 2009 by mipiotr

Wiem, że na kolejnego posta kazałem Tobie czekać kilka miesięcy. Wielkie sorry.

Mam jednak pytanie. Czy zdarzyło Ci się czekać na coś rok? Dwa lata? Trzy? Dziesięć? A czternaście?

Mi było dane tyle czekać na zobaczenie muzyki Franka Zappy zagranej na żywo. Czternaście lat od kiedy pierwszy raz usłyszałem utwór Mistrza, po którym to zmienił mi się cały mój muzyczny słownik. Nie słuchałem już piosenek – słuchałem Zappy, nie słuchałem muzyki rozrywkowej – słuchałem Zappy, nie słuchałem rocka – słuchałem Zappy.

Bo jakąże muzykę Frank grał? Gdyby zebrać wszystkie jego kawałki i spróbować znaleźć ich jakiś wspólny mianownik wyjdzie nam jedno. Zappa. Nic innego ich nie łączy. Zappa swobodnie poruszał się po wielu stylistykach, a jednak zawsze potrafił przemycić element swojego geniuszu.

Po czternastu latach dowiedziałem się, że syn Franka, Dweezil, krąży po świecie grając utwory Mistrza. Z wielkim podnieceniem przeczytałem, że odwiedzi również Warszawę, po czym natychmiast zamówiłem bilet. Czułem, że będzie to bardzo ważna chwila w moim życiu.

Z takim przeświadczeniem przybyłem do Warszawy. Udaliśmy się wraz z kolegą do klubu Stodoła, gdzie spotkało mnie pierwsze rozczarowanie. Zakaz wnoszenia aparatów cyfrowych na miejsce koncertu. Zakaz na tyle rygorystyczny, że sprzęt należało zostawić w depozycie uiszczając bezzwrotną kaucję w wysokości 20 PLN. Nie przyszło mi to łatwo, jednak zgodziłem się na to nie chcąc by jakikolwiek stres zepsuł mi radość na którą, przypomnę, czekałem lat czternaście.

Dweezil pojawił się z zespołem na czas. Zaczęli rewelacyjnie od Black Napkins. Solo Dweezila pokazało, że nie ma zamiaru jeno odgrywać utworów Ojca, ale kunsztownie się z nimi zmierzyć. Potem było już nieco gorzej. Montana to niezły kawałek, jednak w wykonaniu wokalisty Bena Thomasa nie zabrzmiało to ani śmiesznie ani porywająco. Następne trzy utwory były dla mnie małym nieporozumieniem. Przypominam, czekałem czternaście lat, by usłyszeć muzykę Zappy na żywo, ale nie chodziło mi o Wind Up Workin’ In a Gas Station, Magic Fingers i Carolina Hard-Core Ecstasy. Na albumach Franka utwory te wcale mnie nie drażnią, ale na takim koncercie są po prostu pomyłką. Idąc na koncert Queen chcesz usłyszeć We Will Rock You i The Show Must Go On, a nie Back Chat czy jakąś inną Delilah. Faktem jest, że wolę kawałki instrumentalne Franka, jednak nie wymagam, by tylko one były zagrane. Jeśli chcieli popularne utwory do śpiewania, można było wybrać Bobby’ego Browna, I Have Been In You, czy choćby Sharleenę, co byłoby zresztą ładnym nawiązaniem do koncertu sprzed 25 lat, gdy 14-letni Dweezil gra solo, od którego długo się w głowie kręci.

Potem zapowiedziane przez Zappę Juniora utwory z Roxy & Elsewhere. Po przeciętnym Village of the Sun zespół wspina się na wyżyny grając rewelacyjne Echinda’s Arf, Don’t You Ever Wash That Thing?. Zappa Senior wielokrotnie mówił, że jego kawałki dostarczają zarówno publiczności jak i muzykom wielką frajdę przy ich wykonywaniu. Było to widać w tym przypadku doskonale. Niezwykle trudne warsztatowo kawałki wyzwoiliły zupełnie nową energię wzbudzając wielokrotne oklaski zebranych w Stodole fanów.

By nie przesadzić w dźwiękowej rozkoszy zespół zagrał Dirty Love. Solo nuta w nutę z wykonania Franka. Fajne, ale niewarte czekania czternastu lat.

Po chwili wracamy jednak na Planetę Muzycznej Orgii. Peaches En Regalia na żywo zawsze brzmi rewelacyjnie. Następnie G-Spot Tornado, które nawet Frankowi nie udało się zagrać tak dobrze w wersji koncertowej – gitara brzmi tu znacznie lepiej niż Synclavier. Jednak był to dopiero początek. Dweezil podchodzi do mikrofonu i zapowiada najbardziej pożądany utwór przez fanów. Ktoś rzuca ‘Whippin’ Post?‘ . O nie. I całe szczęście. Żadna wersja Whippin’ Post nie dorasta do pięt Inca Roads. Tego po prostu się nie da opisać – prawdopodobnie najlepszy z utworów Zappy zagrany świetnie z gęstymi solówkami zespołu.

No i wracamy na padół łez. Tu prawie dosłownie, bo mamy trzy utwory o nieszczęśliwej miłości (nie tylko do kobety). Lucille Has Messed My Mind Up, Outside Now (ze świetnym solem Dweezila) i Bamboozled By Love (efektownie zderzone ze sobą wersje z Tinseltown Rebellion i You Can’t Do That On Stage Anymore Vol. 3). Żaden z tych utworów nie ma większego sensu bez charyzmy Ike’a Willisa. Ben Thomas co prawda nie poległ, ale bardziej przypominały mi te kawałki próby dostania się do programu Idol niż koncert legendy muzyki.

Koniec był jednak fantastyczny. Pound For a Brown z genialnymi solówkami (w tym przede wszystkim wibrafonisty – Billy’ego Hultinga), no i rewelacyjne dyrygowanie zespołem przez Dweezila udowodniło, że mamy na scenie do czynienia z prawdziwymi profesjonalistami swojego rzemiosła. Czuć było, że widownia jest skupiona w pełni na tym, co muzycy wyrabiają na scenie. A działy się rzeczy wielkie. Kto był, ten wie.

Na koniec bardzo miłe Cosmik Debris z długaśnymi solówkami. Fantastyczny utwór na zakończenie wielkich wrażeń.

Wiadomo jednak, że po takim obfitym daniu aż się prosi o deser, czyli bis. Zespół pewnie do tego przywykł, więc odegrał niezłe Zomby Woof (choć wersje Franka były bardziej drapieżne ergo lepsze) i Willie The Pimp.

Ten ostatni nas bezpiecznie doprowadził do lądowania na ziemię. Obudziliśmy się w Warszawie o godzinie 23:00 w klubie Stodoła. Po takiej dalekiej podróży do Wszechświata Zappy, trudno się było przez chwilę ockąć. Gdy Dweezil rozdawał piórka do gitary przypomniałem sobie o depozycie i 20 PLN. Ale któżby się denerwował takim drobiazgiem mając za sobą takie wrażenia?

P.S. Zappa Senior mawiał:  “Talking about music is like dancing about architecture”, więc może jednak niechaj muzyka broni się sama.

Przyganiał Kocioł Garnkowi

Posted in gruzja, hipokryzja, polityka on August 27, 2008 by mipiotr

Czy ktoś zna to powiedzenie? Moja mama zawsze tak mawia, jak ją pouczam, by nie robiła czegoś, co sam bardzo często staje się moim udziałem. Jest oczywiście na to dobre słowo : hipokryzja, ale takie powiedzonka lepiej działają na odbiorcę, czyż nie?

Cały świat jest pełen hipokryzji, tu się chyba wszyscy zgadzamy. Jednak sfera życia będąca wyjątkowo nią skażona to oczywiście – polityka. Ta właśnie polityka mająca rzekomo na celu zapewnianie ludziom równych szans szanując ich indywidualizm. Ta sama, która ma nas ochronić przed niecnymi zakusami tego świata jednocześnie mając na względzie nasz wolny wybór. Czy jest jakieś lepsze podłoże do kwitnięcia hipokryzji?

Jednym z najpyszniejszych jej przykładów jest ostatnio kwestia sporu osetyjsko-gruzińsko-abchasko-rosyjskiego. Liderzy każdej ze stron mają gęby pełne frazesów o trosce o miejscową ludność, choć doskonale wiemy, iż wszyscy chcą tylko i wyłącznie panowania nad spornym terenem. Wydaje Wam się, że komuś tam chodzi o zasady?

Jeśli tak, to dlaczego Saakaszwili wysyła przed świtem wojska gruzińskie do Osetii i zaczyna w jej stolicy piekło? By utrzymać pokój? W tej kwestii Rosjanie mają dokładnie tyle samo racji co Gruzini. A skoro o Kremlu mowa, to z jakiej paki nagle Miedwiediew w przypadku Osetii i Abchazji staje się strażnikiem idei państw narodowych? Chciałbym przypomnieć, że ma doskonałą okazję do wcielenia tej zasady w życie choćby nadając niepodległość narodowi czeczeńskiemu. Zresztą, gdyby Zachód był sprytny to by dać popalić Rosjanom za uznanie państwowości Osetii i Abchazji powinien ogłosić niepodległość Czeczenii. Hipokryzja Rosji wyszłaby natychmiast na jaw.

Jak to możliwe, że pomimo obserwowania załganych polityków już od kilkunastu lat, wciąż się wzdrygam na myśl o ich hipokryzji? Sam już nie wiem.

Podejrzany Kamil C.

Posted in biurokracja, cebulski, edukacja, państwo on July 23, 2008 by mipiotr

Na najbardziej popularnym blogu o tematyce politycznej w Polsce pojawiła się wzmianka o najmłodszym polskim milionerze – Kamilu Cebulskim. Będąc w liceum założył on biznes, który tak się rozwinął, iż w chwili obecnej młody przedsiębiorca nie musi już w ogóle w życiu pracować. Imponujące, nieprawdaż?

Po spytaniu pana Gógla co wie na temat pana Kamila moje oczy otworzyły się jeszcze szerzej ze zdumienia. Cebulski nie tylko działa w biznesie, ale również prowadzi działalność edukacyjną. Założona przez niego fundacja prowadzi Alternatywne Lekcje Przedsiębiorczości, w których podobni twórcy ludzie sukcesu rozmawiają w szkołach na temat, jak być bogatym w przyszłości. Cel niezwykle chwalebny – polskim licealistom chyba najbardziej brakuje nie inteligencji czy dyscypliny, ale nowego spojrzenia na rzeczywistość. Na stronie fundacji można nawet zerknąć na nagrania uwieczniające, co się na tych zajęciach wyprawia.

Rzuciłem okiem na lekcję prowadzoną przez samego bossa w bocheńskim liceum. Przez pierwsze pół godziny było bardzo w porządku, aż do momentu w którym Cebulski wspomina o biurokracji. Oto co mówi (minuty 37-41):

‘(Gdyby nie było biurokracji) mniejsza grupa ludzi będzie nadawać się do biznesu. Gdy jest biurokrcja sukces zależy od wszystkiego innego plus biurokracja.’

Tu przywołuje istnienie różnych typów charakteru.

‘Flegmatycy nazywani są sowami. To są ludzie, który lubią papierki, jakąś spójność, dokładność. Oni się nadają do biurokracji! (….) Gdyby znikła biurokracja, sowy miałyby trochę gorzej

No tak…. czyli dobrze mieć rozdęty aparat administracyjny, kontrolujący każdy szczegół prowadzenia działalnosci gospodarczej, bo wtedy ‘sowy’ mają co robić. Równie dobrze można by rzec, że warto mieć mafie, bo ludzie lubiący wymuszać haracze odnajdują się w społeczeństwie. Pyszne, co?

Najbardziej mnie dziwi, że Cebulski, przedsiębiorca z niewątpliwymi sukcesami, wiąże to z biznesem. Co mają biurokratyczne jędze wspólnego z prowadzeniem biznesu? Jakież to one interesy robią jedząc ciastka i czytając PITy?

Cebulski idzie jeszcze dalej:

‘Biurokracja pomaga małym przedsiębiorcom w starcie. Gdyby nie było biurokracji duże firmy miałyby łatwiej. (…) Im większa firma tym więcej kontroli.’

Tu zwraca się do młodych.

‘Założę się, że lepiej znacie się na biurokracji niż na prowadzeniu firmy. Po odjęciu tej pierwszej, byłoby więcej nauki.’

Co???

Murray Rothbard zwykł mówić, że wielki biznes zawsze będzie działał na rzecz wzmacniania państwa. Dlaczego? Bo to właśnie wielcy magnaci mają w tym najlepszy interes, by biurokracja trawiła mniej rozwinętą konkurencję. Któż jest największym beneficjentem rządowych programów? Ano… nie bezrobotni, mniejszości, czy mieszkańcy wsi, tylko firma która wygrywa rządowy przetarg! Nie wierzycie? To spójrzcie na listę najbogatszych Polaków i spytajcie, gdzie tkwi źródło ich gigantycznych fortun. Majątku samego Cebulskiego się to raczej nie tyczy, ale za wygadanie takich bzdur w imię krzewienia przedsiębiorczości należy mu się przynajmniej prztyczek w nos.

Co i kogo przyciąga zlatujący dolar do Europy

Posted in dolar, koszykówka, nba on July 19, 2008 by mipiotr

Nie oszukujmy się. Z dolarem jest bardzo źle. Psychologiczna bariera 1 USD za 2 PLN już tuż tuż. Nic dziwnego, że EBay jest oblegany przez Polaków żądnych do nabycia skarbów z Ameryki (głównie laptopy i używane samochody). Mało kto się zastanawia, co oznacza lecący w dół dolar dla przeciętnego Joe’a czy Billa zza oceanu.

Słaby dolar to niskie ceny tylko dla obcokrajowców. Amerykanin, który od pewnego czasu zarabia 5000 USD, za swoją pensję może mniej opłacić. Jeśli ma oszczędności w swojej walucie z każdym dniem traci jakiś procent. Nie dajcie sobie wmówić, że to sprytny trick rządu, by produkty amerykańskie były bardziej konkurencyjne na świecie. Jak mówi Matuesz Machaj z Instytutu Ludwiga von Misesa, dzisiejsza gospodarka jest importochłonna, więc aby coś wyprodukować, Amerykanie muszą najpierw kupić półprodukty lub surowce za granicą. Za co? A no… za dolary rzecz jasna. A więc, koszty produkcji tak naprawdę wzrosną i amerykańskie produkty będą konkurencyjne tylko przez krótki czas.

Przepraszam za brnięcie w te technikalia. Ten wpis miał być nie tyle o ekonomii, co o…. koszykówce. Dziś Argentyńczyk Carlos Delfino ogłosił, że przenosi się z Toronto Raptors do Chimek Moskwa (będzie kumplem z drużyny Macieja Lampe). Delfino megagwiazdą w NBA nie był, choć jego statystyki z zeszłego sezonu (9 ppg, 4.4 zb, 1.8 as) pozwalały mu na pozostanie solidnym rezerwowym w najlepszej lidze świata. Cóż się stało, że czar NBA wabiący miliony koszykarzy za ocean, pragnących choćby minutę spędzić na parkiecie, nie zadziałał na Argentyńczyka?

Możliwe, że jest próżny i chce być gwiazdą, co nawet w silnej lidze rosyjskiej ma zapewnione. Jednak wcale nie wykluczam, iż argentyński rzucający po prostu wziął do ręki kalkulator i wyszło mu jasno, że zarabianie w dolarach jest skończonym frajerstwem. Nie wiem, w jakiej walucie rozlicza się z moskiewskim klubem, ale na jego miejscu wolałbym chyba nawet rozliczanie się w ruskich rublach :).

Czy Delfino to jeden z pierwszych pionierów zarobkowej emigracji koszykarzy z NBA? Czy za rok zobaczymy w Hiszpanii LeBrona Jamesa, a we Włoszech Kobe’ego Bryanta? A może Kevin Garnett poprosi za rok Eugeniusza Kijewskiego, by go wziął do Politechniki Poznań? W końcu złotówka to jedna z najsilniejszych walut na świecie. Oby tak było, bo od kiedy Start Lublin zleciał z Ekstraklasy tęsknie za dobrym basketem na żywo.

____________________________________________________________________________

P.S. No i wykrakałem. Kilka dni po moim poście wyczytałem to: http://www.e-basket.pl/News__Childress_leci_do_Pireusu__47118

Post Pozytywny (Language of Liberty Camp)

Posted in language of liberty, lato, wolność on July 1, 2008 by mipiotr

Przeczytawszy dwa poprzednie wpisy na blogu mam wrażenie, iż wieje z niego jak dotąd przygnębiającym pesymizmem, tak jakby prowadzony on był przez Oskara Zrzędę z Ulicy Sezamkowej bądź Smerfa Marudę. Jako, że ogólnie rzecz biorąc, jestem ze swojego życia bardzo zadowolony, postanowiłem bardzo przyjemne doznanie, jakiego zaznałem na obozie organizowanym przez Language of Liberty Institute w słowackich Vrutkach.

Sama misja tego instytutu jest ze wszech miar szczytna – nauczać języka angielskiego na podstawie rozmów o wolności i lektury dzieł, które zbudowały wolny świat. Dodawszy do tego lektorów przyjeżdżających z najdalszych zakątków świata (w tym roku m.in. Malezja, Hawaje i Kanada) specjalnie na tę okazję wyłania nam się obraz świetnej imprezy, która intelektualnie rozwijając świetnie bawi.

Nie inaczej odbieram je jako dwukrotny już uczestnik. Mimo, że instytut organizuje je w różnych miejscach (na mapie tegorocznych kursów mamy Słowację, Azerbejdżan, Ghanę, Polskę i Litwę) dwukrotnie wybrałem się na obóz u naszych południowych sąsiadów. Bliskość imponujących gór (okolice Liptowskiego Mikulasza), tanie kwatery i żywność sprawiają, że obóz nabiera również wysoką wartość krajoznawczą.

Jednak obóz Language of Liberty to dla mnie przede wszystkim chłonięcie wspaniałej libertariańskiej atmosfery. Za każdym razem przyjeżdzają uczestnicy w różnym wieku, z różnych krajów, ale za to z bardzo podobnym podejściem do życia. Podejściem mówiącym, że dopóki jesteśmy wolni, życie jest fantastyczne. Dla wielu laików tematy, którymi żyjemy wydają się być absurdalne (np. czy mamy prawo zabijać komara jak brzęczy nam nad uchem?), lecz nie wynika to z naszego filozoficznego dzielenia włosa na czworo, jeno z wielkiego uwielbienia dla idei wolności. Tak nam na niej zależy, że nie chcemy nawet nieumyślnie ograniczać jej nikomu. Fascynującym jest za każdym razem możliwość poznania nowych libertarian miewających pomimo wszelkich podobieństw spore różnice. W tym roku spotkałem np. osobę będącą na drodze do zrzeknięcia się swojego obywatelstwa stając się przez to bezpaństwowcem. Zawsze uważałem to za wyjście zbyt radykalne, choć w rozmowie nie potrafiłem podać żadnych mocnych argumentów mogących je odrzucić. Jeśli kogoś interesuje ten temat bardziej polecam blog www.nostate.com

Znów po powrocie z obozu poczułem potrzebę bycia bardziej aktywnym. Chcę coś stworzyć, rozkręcić jakiś biznes, zrobić ‘coś, gdzie wcześniej nic nie było’. Na przekór lenistwu, na przekór światu, na przekór urzędnikom zmieniających coś w nic. No… i znów wszedłem na temat biurokracji – czas kończyć zanim znów zacznę zrzędzić.

Oto zdjęcie tegorocznych uczestników na słowackim obozie:

Irlandzkie ‘No’ Początkiem Końca Demokracji Przedstawicielskiej?

Posted in EU, Europa, Irlandia, państwo, ue, wolność with tags on June 14, 2008 by mipiotr

No i znów się eurokratom nie udało. A wydawało się, że już prawie nic nie przeszkodzi w przepchnięciu dokumentu najbardziej zwiększającego uprawnienia decydentów z Brukseli, a tu taki klops. Gdyby nie jeden zapis w irlandzkiej konstytucji, cała Europa musiałaby przyjąć bezdyskusyjną już zwierzchność eurourzędników.

Naród irlandzki jako jedyny został spytany o to, czy chce np. by Unia Europejska miała już osobowość prawną. Liderzy wszystkich innych krajów postanowili zdecydować za naród argumentując, że lud tak zagłosuje tak jak oni (wszak posłowie są jego reprezentantami). Argument ten jest niestety straszliwym łgarstwem.

Istnieje niestety gigantyczny konflikt interesów międzym tym, czego chcą obywatele, a tym do czego dążą politycy. Gdyby nasz demokratyczny system był reprezentatywny, to w naszym prawodastwie istniałaby kara śmierci popierana przez większość Polaków wbrew oczywistej medialnej propagandzie. Głos ludu, rzekomego suwerena władzy w państwie, interesuje ustawodawców tyle, co zeszłoroczny śnieg. Niech sobie obywatele gadają co chcą, ale dopóki my mamy władzę mogą nas pocałować gdzieś.

Kara śmierci nie jest jedynym obłudy i niedociągnięć europejskiej demokracji. Przypatrzmy się procesowi ratyfikacji traktatów unijnych: konstytucyjnego i lizbońskiego. Jak już wspomniałem, miażdżąca większość krajów postanowiła bez pytania o zgodę narodu ratyfikować traktaty. Zdarzyło się jednak kilka wyjątków. W sprawie przyjęcia Traktatu Konstytucyjnego przeprowadzono refernda w Hiszpanii (20.II.2005), Luksemburgu (21.VI.2005), Francji (29.V.2005) i Holandii (1.VI.2005). Jak pamiętamy, pierwsze dwa kraje przyjęły, dwa ostatnie odrzuciły, czyli 50% za kontra 50% przeciw. Tam, gdzie parlament decydował o ratyfikacji, nie mamy ani jednego przykładu odrzucenia dokumentu. Ani jednego! To samo przy Traktacie Lizbońskim. Politycy podnosząc łapy za przyjęciem dokumentu pieją z zachwytu na temat integracji Europy i bredzą o ‘silniejszej …. (tu wstawić państwo polityka) w silnej Europie’. W Irlandii mielibyśmy do czynienia z tym samym gdyby nie ichnia konstytucja. Z pięciu wiodących partii aż cztery mające większość w parlamencie gorąco nawołują do przyjęcia Traktatu. Czyli werdykt ludu i władzy są zasadniczo różne. Czy to aby nie był największy argument za zniesieniem monarchii w XIX i XX wieku? Czy nie po to rozprawiano się z dynastiami książąt, królewien i królów, by ostatecznie rozprawić się z możliwością absolutnego ignorowania opinii obywateli?

System demokracji przedstawicielskiej w Europie coraz bardziej zbliża się do zwykłej oligarchii. Klasą rządzącą nie jest bynajmniej jak niegdyś wykształcona elita, brodaci mędrcy poświęcający swe sędziwe lata służbie ogółowi. Dziś są to politycy łasi na coraz więcej przywilejów, coraz więcej władzy w celu jak najefektywniejszego zagarnięcia dla siebie fuch i forsy. Dla tych nasza nowa klasa jest w stanie łgać jak najęta mając nasze zdanie w głębokim poważaniu. Aby się uchronić przed kompletnym zawłaszczeniem sfery publicznej przez polityków, żądam w każdej sprawie zmieniającej sytuację polityczną Polski narodowego referendum z zakazem finansowania kampanii ze środków publicznych. W innym przypadku, system nasz niczym się nie różni od feudalnego zamordyzmu.

A poniżej utrzymana w podobnym tonie ocena polskiej demokracji parlamentarnej:

Wciąż Czekam Na Niepodległość….

Posted in państwo, urząd skarbowy, wolność on June 14, 2008 by mipiotr

24.04.1995

Dziś w szkole był superdzień. Nie było pani z polaka, więc mogłem się wyspać do 10. Wreszcie! W szkole jak zwykle nic ciekawego – na bioli nudy od czasu, gdy zlewaliśmy się z układu rozrodczego, a na innych lekcjach zawsze się spało.

Na przerwie był za to niezły ubaw. Łukasz znów męczył Maćka. Tym razem zabrał mu kieszonkowe i kupił serowe czipsy w sklepiku. Fajnie, że wszystkim coś się dostało. Dalej czuję w ustach smak tego fabrycznego sera.

28.04.1995

Ale jaja! Na w-fie Dawid złamał sobie nogę jak rżnęliśmy w nogę. Pani jak zwykle piła kawę w kanciapie, więc my musieliśmy odprowadzić go do pielęgniarki. Dała mu na nogę jakiś bandaż, a on i tak kwiczał z bólu. Na polaku to aż się rozryczał.

Jak pani wyszła z nim do pielęgniarki po raz drugi, Łukasz znów bawił się z Maćkiem. Tym razem zabrał mu piórnik, rzucił nim o ścianę i kazał zbierać połamane kredki z podłogi. Potem kazał mu się nachylić i sprzedawał mu kopniaki w tyłek. Ostatnio jak się Maciek sprzeciwił to dostał takie limo, że dwa dni z domu nie wychodził.

Czytam te kartki z pamiętnika i nie wiem, czy się śmiać czy płakać. Mówi się, że szkoła jest miejscem, w którym uczymy się zachowań przydatnych przez całe życie. Na portalu skupiającym znajomych ze szkół zauważyłem, że zarówno Maciek jak i Łukasz korzystają z doświadczeń wyniesionych z podstawówki w swoich dzisiejszych zawodach.

Maciek po ukończeniu liceum założył działalność gospodarczą. Pewnie niejeden raz państwo poprzez chamskiego urzędnika zabierało mu jego własność ( niczym to kieszonkowe z dzieciństwa) i rozdziela je między innych członków wspólnoty. Pewnie nauczony doświadczeniem z Łukaszem już nie protestuje, wszak dwa lata w więzieniu za niepłacenie podatków jest gorsze od podbitego oka.

Pewnie Czytelnik pomyśli, że skoro Łukasz korzysta z podstawówkowych zdolności, to musi żyć na granicy prawa wymuszając haracze i biorąc udział w międzygangowych porachunkach. Ależ nie! Łukasz jest przykładnym obywatelem stawianym przez niektóre matki jako wzór dla dzieci. Po studiach prawniczych został pracownikiem Urzędu Skarbowego. Z czasów szkolnych wie, że ma prawo wglądać w cudzą własność i ją rekwirować w imię dobra ‘większości’. Jeśli jegomość ośmieli się sprzeciwić ma prawo wezwać organa ścigania, które przy użyciu siły zrobią z krnąbrnym obywatelem porządek.

Dziś obchodzimy Dzień Niepodległości. Jak cudownie, że ruski cham nie ma prawa łamać naszych bezcennych praw! Jak pięknie, że niemiecki urzędnik nie może nam bezprawnie odebrać własności! Jak wspaniale, że austriacki król nie może nas bez większego powodu więzić! Ale cóż z tego, gdy polski Urząd Skarbowy z Łukaszem w szeregach nadal robi to w imię dobra narodu i ojczyzny?

Nie obchodzi mnie narodowość mojego oprawcy. Może być Ruskiem, Słowakiem, Polakiem, Grekiem czy nawet opalonym Meksykaninem. Dopóki nie zniesiemy ich wszechwładzy i możliwości prawnego łamania naszych naturalnych praw, dopóty będziemy pod zaborami urzędników. Cóż z tego że polskich?

11.XI to Święto Zmiany Ciemiężcy. Kiedy będzie nam dane obchodzić prawdziwy Dzień Niepodległości?